Czemu inni płacą, a ja wygrywam?

Dodane: 14 grudnia, 2010 | Autor: | Kategoria: Polemika, Promo & PR | Tagi: , , , , | Brak komentarzy »

Akurat znam te produkty i prywatnie mogę Ci powiedzieć, który test był kupiony” usłyszałem kilka dni temu od Jacka Strzembkowskiego o produktach marek (iriver, cowon, iGO, vedia, e-ten), których PR-em się zajmowałem, a o czym pojęcia On nie miał.

Wprawdzie w toku dyskusji, nie usłyszałem choćby strzępka argumentów ani dowodów na poparcie tej tezy (nawet prywatnie ;)), ale zabawne było co innego.

Zapomniałem już jak takie „nośne” hasła zabawnie mnie irytują. Jako PR wielu marek słyszałem hasła o kupowaniu testów już setki razy. Argumentacja zawsze ograniczała się do ciszy lub wytykania spraw niepowiązanych z dostarczającym produkt. Wszystko to wyrobiło we mnie już pewien schemat zachowania, co więcej zmusiło do przeanalizowania pewnej sprawy – „Czemu w takim razie inni płacą a ja wygrywam?” :)

Osobiście jestem zwolennikiem teorii, że jeden test to zdecydowanie za mało. Analiza kilku, kilkunastu dopiero daje pewien obraz danego produktu, ale to i tak nie zastąpi własnoręcznego testu. Choć jak wiemy najczęściej jest on nierealny, dlatego musimy opierać się na tym co mamy dostępne w prasie, telewizji i rzecz jasna w internecie.

Dlaczego test nawet w najbardziej cenionym miesięczniku branżowym tak często jest krytykowany? Wszystko rozbija się według mnie o trzy sprawy, do opisania których posłużę się bliskim mi tematem odtwarzaczy przenośnych, ale tak naprawdę nie ma to znaczenia czy robimy ranking pralek, samochodów, telefonów czy spinaczy biurowych.

1. Założenia testu. Na początku przygotowywana jest procedura testowa wraz z punktacją, dzięki czemu każdy produkt oceniany jest według tych samych kryteriów. I tu zaczynają się jaja… bo każdy może przyjąć, że najważniejsze jest zupełnie coś innego niż ktoś inny. Jeśli autor testu uzna, że ważne jest, aby odtwarzacz radził sobie z filmami 720p bez konwersji plus napisy to jasnym jest, że odtwarzacz ze świetnym brzmieniem, ale kiepskim video tego testu nie wygra.

Czy to oznacza, że test jest kupiony? Nie, bo redaktor w momencie przygotowywania procedur nie wie, którzy producenci przyślą swoje produkty. Jeśli któryś producent zapomina lub nie chce przysłać produktu, to zwyczajnie go w teście nie ma. W interesie producenta/dystrybutora jest aby w danym teście się znaleźć. We wcześniejszych latach pokutowała jeszcze jedna sprawa: testy przygotowywane przez kogoś, kto niestety się na tym nie zna. O ile w prasie coraz częściej ten aspekt zostaje wyeliminowany, to w internecie występuje z siłą ogromną… ale cóż ;)

2. Braki testowe.W teście nic nie napisali o błędzie, który występuje przy plikach tekstowych„. Czy to plik tekstowy, stopień kompresji video czy audio albo problemy z psującą się nawigacją. Ciężko oczekiwać od testera, że opisze usterkę, której nie zauważył lub, którą uznał za błahą, do poprawki przy okazji aktualizacji. W tym wypadku często pojawiają się opinie, że ktoś specjalnie pominął dany błąd, co jest bzdurą. Sam po sobie wiem, że dwa tygodnie czy nawet miesiąc to zbyt krótko, aby poznać dany produkt w pełni. Nie wspominając już o usterkach, które ujawniają się w konkretnych sytuacjach – jak na przykład blokowanie się odtwarzacza na konkretnej, odległej dacie jak np. w VEDIA B6.

3. Hard user wie lepiej. Znawcy tematu to zawsze wielka siła napędowa promocji, jeśli produkt spełnia ich oczekiwania. Niestety trzeba uwzględnić to, że piszą oni o produkcie „na sterydach” i tego oczekują też od testu. Idealny przykładem konfliktu test vs hard-user jest sprawdzanie brzmienia na standardowo dołączonych słuchawkach. Dla znawców tematu jest to obraza, bo przecież „ten grajek zagra lepiej na słuchawkach x„. Szkoda tylko, że słuchawki x kosztują ~300 zł a statystyczny Kowalki słuchawki zmienia, gdy stare się popsują i to też rzadko kupuje coś o dwukrotnej wartości samego odtwarzacza. Testy krytykowane są tutaj za brak ukazywania potencjału i tym samym wzbudzają posądzenia o mistyczną stronniczość… czy słusznie?

Przez 7 lat nie zapłaciłem za żaden test i nie słyszałem nawet w mocno kuluarowych rozmowach o takowych procederach. Oczywiście tajemnicą Poliszynela jest, że gdy kupuje się reklamę w danym tytule można liczyć na częstsze publikacje newsów.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z istnienia sieciowych trolli (i nie mówię tu o Jacku), którzy i tak napiszą, że test jest sprzedany. Mimo to wierzę, że wiele osób nie miało pojęcia o tym, jak testy powstają i opierając się na jakiś nośnych hasłach podawało je dalej. Może czas to przemyśleć?



Skomentuj